Wiele osób jest już znużonych działalnością NFZ i możliwością jedynie słusznego ubezpieczenia zdrowotnego, które ściąga z naszej pensji pracodawca. Polska Izba Ubezpieczeń szacuje, że na polisy zdrowotne oraz na abonamenty w firmach medycznych przeznaczymy ok. 1 mld złotych rocznie. Konia z rzędem temu, kto korzysta wyłącznie z państwowej służby zdrowia i chwali sobie takie rozwiązanie. Kolejki do lekarzy specjalistów, ale także lekarzy pierwszego kontaktu, odległe terminy badań – zupełnie jakby się brało pacjenta na przeczekanie: a nuż badanie nie będzie już potrzebne… – oraz niechęć do droższych, ale nowocześniejszych procedur medycznych, zabiegów czy leków, to tylko niektóre z praktyk kultywowanych przez publiczną służbę zdrowia. Słowo „służba” jest tu chyba stosowane na wyrost…
Jak podają media, do końca roku Ministerstwo Zdrowia ma przedstawić rozwiązania, które umożliwią rozwój prywatnych ubezpieczeń zdrowotnych. Ubezpieczyciele liczą, że po ich wejściu w życie Polacy w ciągu trzech lat na takie polisy wydadzą od 8 do 11 mld zł.
Najprawdopodobniej zmiany pójdą w tym kierunku, że po wejściu w życie nowych przepisów pacjent z wykupioną polisą ubezpieczeniową będzie mógł wybrać, w jakiej placówce chce być leczony – prywatnej czy publicznej, ubezpieczyciel zaś będzie miał obowiązek przelać pieniądze za opiekę medyczną do wskazanej przez klienta placówki.
Dla wielu pacjentów rozwiązanie takie nie będzie żadną rewolucją: i tak już postawili na leczenie w prywatnych gabinetach czy szpitalach i opłacają abonamenty od lat. Inni z kolei, zwłaszcza ci starsi, są podobnym rozwiązaniom niechętni – uważają, że w ramach płaconych na NFZ składek „należy im się darmowa służba zdrowia”.
Ustawodawcy nie chodzi jednak o narzucanie jakichkolwiek rozwiązań, ale umożliwienie pacjentom dokonania wyboru wedle własnych preferencji.